„Mój pierwszy rejs” – relacja z rejsu klientki YACHTIC

Zawsze chciałam popłynąć jachtem. Niestety jedyne doświadczenia jakie miałam z żaglami, to krótki pobyt na starej Sportinie na zalewie w Przeczycach, czy Omedze na Jeziorze Paprocańskim. Aż do kwietnia, kiedy to zostałam zaproszona na wyjazd integracyjny z pracy na Delphię 47 – spory, jacht morski, doskonale wyposażony i w ogóle cudo.

Początkowo, mimo zapewnień, że pływanie na jachcie jest przyjemne, ogarnęło mnie przerażenie. Wokół mnie pojawili się eksperci, którzy kazali: zabrać sztormiak, specjalistyczne buty, termoaktywną bieliznę i koniecznie ubezpieczenie na wszystko.

Ubezpieczyłam się, bo to zmniejszyło stopień przerażenia, resztę dobrych rad odpuściłam, żeby nie stresować się bardziej. Spakowałam ściśle wg. wytycznych skipera, w małą torbę, mało rzeczy i byłam gotowa.

Nasza Delphia 47

Jacht cumuje w Szybeniku, w Marinie Mandalinie w Chorwacji, gdzie musieliśmy wraz z innymi żeglującymi dojechać. Wybraliśmy dojazd wynajętym 8-osobowym busem. Podróż trwała 12 godzin. Dzięki temu mogliśmy wysłuchać „Purple Rain” w hołdzie zmarłemu Prince’owi, w wykonaniu prezesa, a także zaobserwować, kto jakim jest kierowcą. Do mariny w Szybeniku dotarliśmy rano.

Marina Madalina

Marina, okazała się być malowniczym miejscem, osłoniętym od zgiełku (choć do drogi i sklepów było całkiem blisko), gdzie cumowały najróżniejsze jachty. Od tych luksusowych katamaranów, nierzadko przypominających domy jednorodzinne, ociekających drogimi wykończeniami, po stylowe jachty żaglowe. Nasz cel, czyli Delphia 47, jacht z polskiej stoczni, pod polską banderą stała właśnie wśród tych drugich.

Sprawy łazienkowe

To było pytanie, które mnie zajmowało. Niepotrzebnie, bo mariny są świetnie zaopatrzone w prysznice i w toalety. Obsługa mariny, stawała na rzęsach, by umywalki, toalety i prysznice lśniły i by nawet odrobina pasty do zębów nie brudziła łazienkowej armatury. Ze stacjonarnych łazienek korzysta się w czasie postoju w porcie.

Na jachcie jest toaleta i prysznic, dlatego gdy jacht jest na pełnym morzu, korzysta się z tego udogodnienia. Trochę nam się te udogodnienia myliły i próbowaliśmy korzystać z toalety jachtowej w czasie postoju, ale skiper cierpliwie tłumaczył nam, że nie tędy droga.

Co z jedzeniem?

W marinie są restauracje, więc warto stołować się na miejscu, bo tak jest wygodniej. Jednak gdy koniecznie chcemy jeść obiady na jachcie, warto zrobić zakupy na kilka dni. Na pokładzie jest kuchenka i lodówka, więc nawet gdy płyniemy, z głodu nie pomrzemy. Trzeba tylko zrobić zakupy, żeby potem nie zabrakło jedzenia dla łakomczuchów, którzy chcą jeść jajecznicę czy pić kakao.

Pogoda

W ciągu 30 lat, mocno deszczowa pogoda na Chorwacji pod koniec kwietnia była tylko 5 razy. Na taką właśnie trafiliśmy. Nie było więc mowy o kąpielach, nurkowaniu, opalaniu się, bo trochę padało, wiało i temperatura nie powalała. Jako ludzie zaradni, podzieliliśmy się na grupy spijaczy herbaty z prądem oraz grupę aktywnych uczestników rejsu. Spijacze siedli w kokpicie bliżej siebie i oddali się konwersacji lub rozmyślaniom. Aktywni pomagali skiperowi, więc honor naszej grupy był uratowany. Każdy robił co chciał i każdy był zadowolony.

Program rejsu

Z uwagi na pogodę wybraliśmy wersję minimum. Czyli wypływamy z Szybenika, płyniemy na Kaprije, „zwiedzamy” wyspę i lądujemy w zaprzyjaźnionej Konobie (restauracja, w których można zjeść regionalne potrawy), wracamy na nocleg na jacht, śpiewamy i pijemy rum. Dzień drugi płyniemy do Primosten, zwiedzamy półwysep, idziemy na kolację do jakiejkolwiek Konoby, degustujemy wino i inne alkohole, wracamy na nocleg na jacht. Dzień trzeci, płyniemy do miasteczka Skradin, stamtąd do Parku Narodowego Krka, oglądamy i podziwiamy wodospad, wracamy na kolację na jacht… gramy w gry towarzyskie. Rano wracamy do Szybenika.

Program skrócony, ale wrażeń nie brakło. Pośpiewaliśmy, popływaliśmy na pontonie, wykąpaliśmy kapitana w zimnej wodzie, przeprowadziliśmy mnóstwo filozoficzno-programistycznych dyskusji, zjedliśmy zapasy z jachtu i ośmiornice z okolicznych Konob, wypiliśmy zapasy alkoholu, pograliśmy w gry towarzyskie. Niektórzy nabyli nieco nowych umiejętności żeglarskich. Najważniejsze jest to, że poznaliśmy się bliżej, a nasze firmowe relacje weszły na zupełnie inny poziom.

Było warto?

Zdecydowanie tak. Mimo iż pogoda nas nie rozpieściła, to odpowiednie towarzystwo, klimat na jachcie, przejrzysta morska woda, malownicze wyspy, zrobiły swoje. Byliśmy zachwyceni. Trzy dni rejsu pozostawiły spory niedosyt i zaostrzyły nasz apetyt na kolejną taką podróż. Firmową i na dłużej. Mam nadzieję, że za rok dane mi będzie znów wejść na pokład.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sign up to our newsletter!

1 × trzy =